środa, 29 października 2025

Karaibska Odyseja - Marcin Mortka

Przyjemnie było powrócić do bohaterów, znanych z książek, które przeczytałem ponad dziesięć lat temu. Bałem się, że nie będę umiał się odnaleźć i nieodzowna będzie lektura poprzednich tomów, ale tak nie było. Co prawda nie pamiętam fabuły tamtych książek, ale ich klimat przypomniał mi się już po przeczytaniu paru stron. Teraz jednak zauważam w nich inne elementy niż kiedyś, bo zakładam, że wtedy także były widoczne. Otóż - wtedy czuć było, że książka jest na podstawie sesji RPG, a teraz czuć, że książka nie jest na podstawie gry, ale jest niejako kontynuacją tamtej gry... Fabuła została przedłużona, ale... nikt tej przygody nie rozegrał.

Mam doświadczenie w Mistrzowaniu RPG oraz pisaniu scenariuszy. Rzecz w tym, że pisze się je w taki sposób, by bawiły głównie osoby bezpośrednio zaangażowane - odgrywające role i uczestniczące w rozgrywce, a nie zewnętrznego widza, jakim jest czytelnik. Gdzie indziej położony jest nacisk. To tak, jakby pisać scenariusz filmowy w taki sposób, żeby aktorzy dobrze się bawili (pomijając fakt, że po montażu pojawią się jacyś widzowie). Dlatego właśnie wiele pracy potrzeba, by z opisu Gry przejść do opisu, który spodoba się czytelnikowi. W poprzednich tomach było to widoczne - nie wszystko szło po myśli narratora, który musiał wprowadzać elementy zmuszające postaci do pewnych działań i kierujące je w odpowiednią dla fabuły stronę (myślę, że stąd wynikały nieustanne napady i porwania). Tym razem jednak nie czuć tego, że ktoś się narratorowi wtrącał w fabułę (nie czuć współtworzenia opowieści z Graczami), więc z jednej strony powstało coś nieco bardziej spójnego, z drugiej jednak rola postaci jest zmarginalizowana - tkwią one grzecznie na miejscach do tego wyznaczonych, bez zbędnych wybryków (może poza paroma momentami). Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, ale nawet po latach ta różnica rzuca się w oczy.

Sama fabuła, cóż, nie przekonała mnie. Nie widać tutaj celowości działań głównego bohatera. Wszystko dzieje się niejako obok niego, przypadkiem. Jest on obserwatorem, a jego plany, cóż, głównie nie wypalają nawet w części. W dodatku książka zdaje się urywać w połowie i autor po prostu daje streszczenie tej drugiej połowy. Owszem, myślę, że gdyby rozwinąć to streszczenie byłoby nudno, ale to trochę tak, jakby w Obcym usunąć sceny, w których Ripley walczy z Królową w potężnym egzoszkielecie i zamiast tego puścić na ekranie nastrojową muzykę i napisać "po ciężkiej walce Ripley wygrała dzięki wyrzuceniu Królowej Obcych przez śluzę". Kulminacyjny moment przesuwa się z finałowej sceny gdzieś w środek przygody. Cóż - jak widać mam wiele zastrzeżeń do fabuły.

Do czego nie mam absolutnie zastrzeżeń to przyjemność z samej lektury. Jest to książka lekka i przyjemna, a lektura jej to prawdziwy relaks. W dodatku ja, który nie znam się zupełnie na żeglarstwie (i nie lubię go), byłem urzeczony opisami lin, masztów, pokładów i całego żargonu. Widoczny tu romans z morzem przekonał mnie całkowicie i poszedłem sobie posłuchać szant. A zatem plus za nastrój, kunszt, znawstwo i warsztat. Czy poleciłbym tę powieść? Stanowczo tak - dawno nie czułem się tak zrelaksowany podczas lektury.

  • Kunszt: 8 (Znawstwo i nastrój.)
  • Lekkość Pióra: 9 (Pełen relaks.)
  • Akcja: 5 (Przeciętna.)
  • Bohaterowie: 7 (Są zróżnicowani, ale jest to za mało wykorzystane.)
  • Zakończenie: 4 (Niedokończona.)
  • Ocena Łączna: 33/50

piątek, 24 października 2025

Zapomniane bestie z Eldu - Patricia A. McKillip

Kolejna pozycja, przy której zachodzę w głowę dlaczego była tak wysoko oceniana na światowych listach i wychwalana w Internecie. Mnie nie udało się przez nią przebrnąć. Odłożyłem w połowie. Nie leżał mi ani styl (i znów - czy to wina tłumacza), ani kompozycja ani sama fabuła. Napisane jest to jakimiś urywanymi fragmentami, które stanowić mają całość opowieści. Trochę niby legenda, a trochę nie wiadomo o co chodzi. Historia nie jest ani trochę wciągająca, a wydarzenia dzieją się od przypadku do przypadku. Wydumane i mocno niestrawne. Przypomina mi filmy fantasy z lat 80-tych, ale tam było przynajmniej można popatrzeć na obrazki, poczuć nostalgię za brakiem efektów specjalnych i docenić starania przekazania opowieści pomimo znikomych środków przekazu i niedoskonałości. W przypadku książki to uzasadnienie traci na znaczeniu.

I tak - być może nie zrozumiałem jej piękna, nie doceniłem mocy, ale mnie wydaje się niestrawna i niedopracowana. Nie potrafiłem się nią cieszyć.

wtorek, 14 października 2025

Rok w Prowansji - Peter Mayle

Uwielbiam tę powieść. Jest lekka, przyjemna w odbiorze, pełna humorystycznych, ale stonowanych anegdotek, układających się w spójny, sielski obrazek. Nie jest pozbawiona odrobiny autoironii, jak i delikatnego naśmiewania się z przywar charakterystycznych zarówno dla Anglików jak i Francuzów, oraz bardziej lokalnych naleciałości (rozróżnienie pomiędzy Francuzami z Paryża, Nicei czy lokalnej wioski). Jest przy tym pełna ciepła i sympatii dla wszystkich wyżej wymienionych.

Autor opisuje w tej książce pierwszy rok, po przeprowadzce do Prowansji, prosto z Wielkiej Brytanii. Rok poznawania sąsiadów i lokalnej społeczności, rok remontów i przeróbek, rok w ogrodzie, rok zgrywania się z porami roku i pierwszy rok nawałnicy "turystów" - znajomych chętnych by spędzić wakacje w odwiedzinach. Całe to karkołomne połączenie powinno mnie wystraszyć swoim chaosem (bo przerażają mnie takie rzeczy), ale jak pisze autor, to Prowansja i tutaj trzeba odpuścić, uspokoić się i płynąć z prądem.

Kolejnym aspektem, którego nie może zabraknąć, kiedy piszemy książkę o przeprowadzce na francuską wieś, jest jedzenie - w tym przypadku świeże, lokalne produkty i potrawy. I muszę przyznać, aż ślinka mi ciekła, kiedy pożerałem rozdział po rozdziale! Jest tu tak wiele opisów lokalnej kuchni, restauracyjek, kawiarni, targów oraz potraw, że aż w brzuchu burczy.

Całość jest po prostu apetycznym połączeniem wszystkich powyższych składników - humoru, chaosu, zachwytu nowością, opisu miejsc i ludzi oraz wspaniałych potraw. Tak jak napisałem na początku, lektura tej książki jest po prostu bardzo przyjemna w odbiorze. A oceny punktowej nie będzie, ponieważ książka ma kontynuację (nie jedną), a takich książek nie oceniam, chociażby z tego powodu, że nie maja jako takiego zakończenia. Ale gdyby ocena była, to byłaby pozytywna.

wtorek, 7 października 2025

Pieśń dla Arbonne - Guy Gavriel Kay

To jest bardzo dobra opowieść, napisana w bardzo zły sposób. Nie wiem, czy jest to kwestia pisarza czy tłumacza, ale niestrawna narracja kilkukrotnie sprawiała, że odkładałem tę książkę. Wracałem po nią tylko dlatego, że już zdarzało mi się rezygnować z powieści tego autora i chciałem przeczytać w całości choć jedną, a "Pieśń..." jest podobno jednym z najlepszych jego dzieł. Wielokrotnie słuchałem o niej na vlogach czytelniczych i to, że były to vlogi bez wyjątku angielskojęzyczne pozwala mi sądzić, że niedostatki powinienem zrzucić raczej na tłumacza. Złe wrażenie pozostało jednak i wspominać tę powieść będę właśnie tak: interesująca opowieść opisana w nieumiejętny i mało zachęcający sposób".

Jak wspomniałem - tym, co tworzy tę powieść jest fabuła. Sama historia i opisane wydarzenia są interesujące, gdyż poprzez przedstawienie krótkiego wycinka czasu, pozwalają czytelnikowi poznać znacznie większą opowieść - przyczyny i skutki wszystkiego, o czym napisano. Czy liczy się więc pomysł? Z pewnością! Uważam jednak, że powieść powinna być oceniana jako całość. Cóż nam po wspaniałej, epickiej historii, jeśli zmagamy się z przebrnięciem przez kolejne rozdziały z uwagi na nieskładne zdania, dłużyzny i nierówności fabuły? Niektóre wydarzenia bowiem opisane są z detalami i niemal zegarmistrzowską precyzją, a inne potraktowane są po macoszemu, jakby autor miał frajdę w opisywaniu tych pierwszych, ale gdy dotarł do kolejnych, jego zapał był mniejszy. I to nie dlatego, że nie starczyło miejsca - książka jest raczej gruba, a akcja, która miejscami jest wartka zdaje się być sztucznie spowolniona, kiedy autorowi spodobało się opisanie jakiejś sceny, a obfitująca w dziury i przeskoki, kiedy trzeba było wypełnić przestrzeń przed kolejną sceną. "Wycięto" jednak sceny istotne dla fabuły, przez co odnosi się wrażenie, że jest to wypracowanie niezbyt pilnego ucznia, który niedostatki wiedzy co do jednych faktów maskuje nadmiernym skupianiem się nad elementami, które zapamiętał z lekcji lepiej. To wrażenie towarzyszyło mi niemal do końca.

Jak na zachwyty, które słyszałem na temat tej powieści, to jest bardzo przeciętna. Moje oczekiwania były jednak zbyt wysokie na to, co sobą reprezentuje.

Oceny (legenda tutaj):
  • Kunszt: 4 (Narracja bardzo nierówna.)
  • Lekkość Pióra: 5 (Miejscami ciężko przebrnąć.)
  • Akcja: 7 (Najmocniejszy element.)
  • Bohaterowie: 6 (Chyba celowo nazwani tak, by się mylić.)
  • Zakończenie: 6 (Nic specjalnego.)
  • Ocena Łączna: 28/50

czwartek, 2 października 2025

Na Zachodzie bez zmian - Erich Maria Remarque

Uważam, że tę książkę powinien przeczytać każdy. Jest wstrząsająca, a przy tym bardzo porządnie napisana. Doskonałe studium tego, co wojna robi z ludźmi, przeważnie młodymi, którzy zaznając jej już nigdy nie będą mogli być tacy sami. Jak w jednej chwili niszczony jest ich świat i z trudem budowane relacje. Jak bardzo nieprzystosowani są do poprzedniego, zwykłego życia i jak nierozumiani przez tych, którzy tego nie doświadczyli. To powieść o potrzebie człowieczeństwa, z którego bohaterowie są krok po kroku obdzierani. Opowieść o drodze w jednym kierunku, bez powrotu.

Widziałem filmową adaptację powieści i myślałem, że zrobiła na mnie wrażenie, ale powieść robi wrażenie o wiele większe. W słowach czuć więcej bólu, skargi i żalu. Ta książka demonstruje siłę literatury, a w dodatku trudno się o niej oderwać, mimo tematyki, która jest po prostu przykra, a miejscami odrażająca.

Nie piszę tej swojej opinii na gorąca, ale po kilku dniach od odłożenia książki na półkę, po przeczytaniu sporej części kolejnej powieści. Ale przyznać muszę, że "Na zachodzie bez zmian" zostanie ze mną na dłużej. Gorąco polecam, nawet jeśli ktoś nie czyta wiele - to nie jest gruby, opasły tom i łatwo znaleźć nań czas.

Oceny (legenda tutaj):
  • Kunszt: 9 (Wstrząsające.)
  • Lekkość Pióra: 8 (Trudno się oderwać.)
  • Akcja: 8 (Trudna do zapomnienia.)
  • Bohaterowie: 6 (Nieco się zlewają, ale może to i lepiej.)
  • Zakończenie: 8 (Mocne!.)
  • Ocena Łączna: 39/50

środa, 1 października 2025

Komiksowy Miesiąc #18

Okazuje się, że wakacje nie sprzyjają lekturze komiksów, zatem dopiero teraz mogę podsumować kolejny miesiąc z powieściami graficznymi. Niestety - nie było ich zbyt wiele.

Po pierwsze sięgnąłem po kolejny, dziesiąty już tom "Berserka". W tej chwili jest to dla mnie bezpieczna, niespieszna saga, po którą sięgam od czasu do czasu, bez wstrętu, z umiarkowanym zainteresowaniem i bez obawy o to, że zmarnuję czas. Ale bez fajerwerków.

Przeczytałem "Username: Evie" i coś, co zapowiadało się naprawdę nieźle, stało się nieco moralizatorskie, płaskie i oczywiste. Nawet jeśli pomysł ten kiedyś wydawać by się mógł intrygujący, teraz wydał mi się ograny. W dodatku zastosowane uproszczenie postaci zepsuło mi lekturę. Radość sprawiła mi jednak warstwa graficzna, która była naprawdę przyjemna dla oka.

Przeczytałem także całą serię pierwszą "Giganci" (6 tomów - wiem, że jest siódmy, ale stanowi podobno pierwszy tom kolejnej serii). Komiks jest infantylny niczym Kapitan Planeta, a miejscami staje się mroczny niczym Transformers. Całość jest jednak dla mnie świetną alternatywą dla uniwersów superbohaterskich, które panoszą się bardzo wśród komiksu i kinematografii. I tak - wiem, że Giganci są raczej dla młodszego czytelnika, ale kreska jest naprawdę przyjemna.