czwartek, 30 kwietnia 2015

Dbanie o Książki

Zawsze staram się dbać o przedmioty, a w szczególności o książki. Zaczęło się od tych pożyczonych, na które chuchałem i dmuchałem, ale tych z kolei nigdzie poza dom nie zabierałem. Dbałem więc w ten sam sposób i o własne, które lubię czytywać w środkach komunikacji miejskiej czy na łonie natury.

Przede wszystkim nigdy nie zaginam kartek ani nie robię notatek na marginesach. Nie wpisuję nawet dedykacji - to autor jest osobą, która może ingerować w dzieło. Zawsze używam zakładki, bo nie uznaję zaznaczania miejsca poprzez zaginanie narożników - książka nie jest jednorazowa. Może być czytana wielokrotnie, przez różne osoby, a przyjemniej jest, kiedy każda z nich ma do czynienia z nieuszkodzonym egzemplarzem. Nigdy też nie odkładam książki grzbietem do góry ani nie łamię go nadmiernie rozginając tom. Lubię posiadać pokaźną bibliotekę, ale chcę, by książki te były w jak najlepszym stanie, choć przecież używane.

Jednym z podstawowych sposobów zabezpieczania książki przed zniszczeniem jest jej obłożenie. Nie mam tu na myśli biegania z każdą książką do introligatora, ale prostą, jednorazową okładkę, którą każdy może zrobić w pięć minut i tym samym zabezpieczyć aktualnie czytaną pozycję przed czynnikami zewnętrznymi. Przygotowanie takiej okładki jest dziecinnie proste. Wiele osób prawdopodobnie zna ten sposób, ale na wypadek, gdyby dla kogoś był on nowością, przygotowałem krótką instrukcję.

1. Znajdujemy odpowiedniej wielkości papier, z którego stworzymy naszą okładkę. Oczywiście nie musi to być biały papier - doskonale nadadzą się stare gazety czy ulotki reklamowe (gazetki merketowe). Ja używam darmowego surowca w postaci rozdawanej za darmo codziennej gazety. Przy okazji ekologicznie...


2. Zaczynamy od przyłożenia doń książki. Papier powinien być nieco większy niż powierzchnia okładki (leżąca na nim książka musi mieścić się na połówce płachty).


3. Doskonale. Teraz zaczynamy nasze origami. Pierwszym ruchem jest równe zagięcie górnej części naszej płachty tak, by zniknęła wystająca ponad okładkę część.


4. Góra gotowa, więc tak samo postępujemy z dołem. Książka nadal w całości musi się znajdować na gazecie, a ta musi odrobinkę wystawać (choć na zdjęciu tego nie widać zbyt dokładnie).


5. Teraz czas na pierwszy bok. Postępujemy analogicznie, znów zostawiając milimetr lub dwa zapasu.


6. Przymiarka dla czwartego boku - książka w środku, ze wszystkich stron gazeta nieco wystaje, owijamy tom gazetą i zaznaczamy miejsce zagięcia.


7. Nadszedł czas na najprzyjemniejsze - okładanie. Uprzednio przygotowany bok ma małą kieszonkę, w którą możemy śmiało wsunąć tył okładki.


8. Po ułożeniu książki na płasko widzimy, że połowa jest już obłożona.


9. Teraz czas na przednią okładkę - tu będzie nieco ciężej, bo możliwości manewrowania książką nieco się zmniejszyły, ale i tak poradzicie sobie bez problemu. Wsuwamy okładkę w kieszonkę...


10. ...I wyrównujemy całość.


11. Tak wygląda zbliżenie.


12. I tak obłożoną książką możemy się cieszyć, nie obawiając, że coś jej się stanie, że utłuścimy okładkę paluchami (chociaż i tak zawsze siadając do książki myjemy ręce, prawda?), czy że położymy na zabrudzonej powierzchni.


środa, 29 kwietnia 2015

Bękarty Wołgi, klechdy miejskie

Spójrzmy prawdzie w oczy - miasta różnią się od siebie nie tylko architekturą. Nie tylko, a nawet nie przede wszystkim. Tym, co odróżnia jedno siedlisko ludzkie od drugiego jest klimat, tworzony przez zamieszkujących je obecnie i wcześniej ludzi. Ten z kolei łączy się przede wszystkim z miejskimi legendami - historiami tego co było, lub tego co tylko tubylcy wiedzą czy było...

Zbiór pięciu opowiadań pięciu autorów, połączonych tematyką urban legend, to bardzo nęcący pomysł i zachęcająca propozycja. Wiadomo, że miejskie legendy bywają zabawne, ale przede wszystkim są straszne. Może nie przerażające, ale jednak tajemnicze właśnie w tę mroczniejszą stronę. Zapraszam na "Bękarty Wołgi".

Pierwsze opowiadanie, to tekst Michała Zantmana pod tytułem "Petycja". Nastrój opowiadania przywołuje na myśl lepki sen z gatunku tych, z których trudno się obudzić nawet wtedy, kiedy już wiemy, że coś jest nie tak. Takich, które przejmują kontrolę i sama materia uzyskuje świadomość, bez udziału śniącego. Opowiadanie bardzo ciekawe w formie, choć niepowtarzalny nastrój chwilami powoduje swędzenie gdzieś pod skórą. Treść też niebagatelna. Jako pierwsze ze zbioru bardzo dobrze oddaje założenia antologii - to klechdy miejskie wytwarzane przez miasto i miasto stwarzane przez miejską legendę, której poddać się muszą wszyscy. Minusem jest zakończenie - odniosłem wrażenie, że autor nie zaufał swojemu czytelnikowi i na siłę spieszył powiedzieć mu, o co tak na prawdę chodziło.

Drugie opowiadanie to niesamowity tekst Aleksandra Przybylskiego pod tytułem "Kontrabasistka", który w pierwszej części ukazuje nam mikrokosmos filharmonii, wraz z jego mieszkańcami,  bywalcami, topologią oraz szczególnym nastrojem, dodatkowo akcentowanym przez mistrzowskie zastosowanie fachowego, muzycznego słownictwa do opisania wszystkiego, co dzieje się w budynku, a następnie przejście do niesamowitych wydarzeń... o których przeczytacie w książce. To opowiadanie polecam szczególnie, bo choć nie trudno odgadnąć zakończenie, cieszy sama lektura.

Trzecim opowiadaniem jest "Dunkelheit" Macieja Bobuli. Tekst dość trudny w odbiorze z uwagi na długie akapity pełne opisów i bardzo powoli rozwijającą się akcję. Ciekawe są natomiast dygresje i drobne legendy, opowiadane w trakcie trwania opowiadania. Niestety w mojej głowie nie łączyły się za dobrze z główną fabułą opowiadania i miałem poczucie, jakbym czytał kilka historyjek zebranych w jedną i połączonych nieco na siłę. Dużym plusem okazało się zakończenie, które zakończeniem nie było (a mogłoby być, bo był to bodaj najciekawszy zwrot akcji w treści). Czytając będziecie wiedzieli co mam na myśli.

Czwarte opowiadanie to "Skarb Fabrykanta", autorstwa Adama Miklasza. Bardzo ciekawy tekst, świetnie obrazujący w jaki sposób miejska legenda oddziałuje na zainteresowanych, ale też jaki wpływ mają oni na rozwój i ewolucję mitu. Podoba mi się, że w sposób nienachalny przedstawione są różne oblicza zmian, wprowadzanych do opowieści - od przypadkowych przekłamań, poprzez celowe działania aż do faktów. Co ciekawe, w przypadku tych ostatnich, istnieje spora szansa na to, że nikt więcej nie dowie się prawny. Im dalej w opowiadanie, tym ciekawiej, aż do prawdziwej kulminacji - idealna konstrukcja.

Ostatnim, piątym opowiadaniem jest "Klęska Urodzaju" Katarzyny Gondek. Jest to zabawa formą, która, przyznaję, początkowo trochę mnie męczyła. Poprzez upersonifikowanie zarówno autora jak i narratora, którzy stają się w pewien sposób obecni w opowieści, jako jedna z osób powoływany jest do istnienia i czytelnik. Bardzo zbliża to do treści utworu i choć chwilami zakrawa to nad przerost formy nad treścią (dosłownie), to w ostatecznym rozrachunku prowadzi do tego, że zaczynamy rozumieć zasady rządzące lokalną legendą. Przecież przeważnie o mitach wiadomo tylko, że są. Nikt nie wie skąd się wzięły, kiedy i jak ewoluowały - zupełnie jakby ich pochodzenie zawdzięczane było jakiejś obcej dla nas narracji, która złośliwie wprowadziła je do fabuły życia i przygląda się co z nimi zrobimy, co jakiś czas dosypując tylko paliwa do ognia.

Co ciekawe, wszystkie opowiadania łączą pewne nietrudne do wyłapania szczegóły, które charakterystyczne dla jednego z nich, pojawiają się także w tle innych tekstów. Sprawia to takie wrażenie, jakby w każdej legendzie było ziarnko innej legendy. Jeden mit uprawdopodobnia więc inne historie, a cały zabieg sprawia, że im dalej w świat urban legend, tym ciaśniej zaciska się utkana przez autorów sieć.

środa, 22 kwietnia 2015

Fan Fiction, Nowe formy opowieści - Lidia Gąsowska

Niedawno wpadła mi w ręce publikacja z dziedziny teorii literatury, która poszerzyła moje horyzonty. Przede wszystkim okazuje się, że teoria literatury nie dotyczy tylko tej literatury omawianej w szkole, która jest ogólnie uznana i sklasyfikowana jako "wszystko co dobre". Teoria literatury obejmuje także szeroko rozumianą fantastykę (która w szkole, przez wielu nauczycieli była lekceważona), a także wykracza poza świat "uznanej" literatury. Ja bowiem wcześniej nie uznawałem twórczości Fan Fiction za coś, co można by sklasyfikować, podzielić, ustawić i opisać, a jednak... 

Okazało się jednocześnie, że FanFik nie ogranicza się jedynie do twórczości literackiej. To nie tylko opowiadania, niejako dopisywane do istniejących "uznanych" dzieł, ale także od groma innych form, poczynając od tych quasi literackich (memy, notki, pamiętniki) aż do mających z literaturą mniej wspólnego (stroje, filmiki, teledyski). 

W pierwszej części książki Pani Gąsowskiej, dowiadujemy się sporo na temat cyberprzestrzeni, możliwości tworzenia dzieł interaktywnych, dostępnych dla każdego i stwarzających możliwości dalszej ich obróbki i nadinterpretacji. To spora zmiana w stosunku do początków piśmiennictwa, gdzie pisać mogli tylko wybrani, a czytali nieliczni. Ponadto, dzięki upowszechnieniu czytelnictwa odchodzimy od przeświadczenia, że pisać należy jedynie o czymś ważnym, a sam proces pisania (na przykład opowiadań) stał się przyjemnością niemal równie dostępną jak czytanie. Akt tworzenia zjednał się z aktem konsumpcji, a "kanon literatury" uległ lekkiemu rozmyciu.

Już samo istnienie niniejszego bloga, na którym umieszczam tę oto recenzję sprawia, że uczestniczę w cybersferze. Przecież nie jestem uznanym autorytetem w dziedzinie literatury, a jedynie czytelnikiem, który czyta na tyle dużo, by potrafić wyrobić sobie zdanie o przeczytanym utworze. Ale to właśnie atut dzisiejszego świata. Czytelników nie interesuje opinia "specjalisty", tylko właśnie zwykłego, jak oni, czytelnika, który odbiera tekst podobnie jak oni sami. Taka opinia ma dla nich większą wartość, bo jest miarodajna.

W dalszej części książki, autorka przybliża czytelnikowi istnienie Fan Fiction w sposób bezpośredni, klasyfikując go, podając liczne przykłady i omawiając każdy dokładnie. Przyznaję, że użyty język miejscami nie jest przystępny i prędkość czytania oraz przyswajania tekstu bardzo spada, ale ogólne przesłanie jednak przedziera się przez meandry mądrych słów i setki przypisów. Pada tutaj także kilka bardzo trafnych porównań - na przykład, że tworzenie Fan Fiction jest jak robienie notatek na marginesie książki - teraz ktokolwiek będzie ją czytał, będzie miał też przed nosem te właśnie notatki. Moim zdaniem, to może nie rozwinąć powieści, a nawet ją zniszczyć. Przecież jeśli autor (rozmyślnie czy nie) pozostawił miejsce na domysły, dywagacje, własny punkt widzenia, to narzucenie tylko jednego, choćby i najbardziej prawdopodobnego rozwiązania pozbawia czytelnika możliwości odkrycia czegoś samemu. Och - oczywiście nie musimy czytać Fan Fiction i po problemie - możemy mieć dostęp do "oryginalnego" (czy też pierwotnego, bo każdy FanFik może być oryginalny) dzieła. Z czasem jednak może się okazać, że już nie potrafimy wskazać, które dzieło było pierwotne, a niektóre FanFiki mogą mieć dużą wartość ze względu na profesjonalizm ich twórców, przez co same mogą trafić do kanonu. Nie zapoznając się z nimi, możemy więc coś stracić. A jednak wiemy, że ilość nie idzie w parze z jakością. Wie o tym każdy, kto ze zwykłego aparatu kliszowego przerzucił się na cyfrówkę. Kiedyś do każdego zdjęcia przywiązywaliśmy wagę. Starannie pozowaliśmy, pięć razy mierzyliśmy obiektywem, kadrowaliśmy. Teraz po prostu cykamy, bez zastanowienia, wszystko jak leci. Problem w tym, że znikomy odsetek tych zdjęć przedstawiać będzie jakąkolwiek wartość dla samego fotografującego. Do rangi "dobrego zdjęcia" nie będzie pretendować zgoła żadne. Wystarczy przejrzeć galerie zdjęć użytkowników na portalach społecznościowych, by odkryć, że większość z tych zdjęć zwyczajnie nam się nie podoba i dopiero gdy znajdziemy jakieś w temacie, który nas interesuje, zatrzymamy się chwilę dłużej. Tak samo jest z Fan Fiction - znakomita większość tekstów nie ma rangi "dzieł literackich" i jest czytana tylko przez wąskie (w rozumieniu globalnym może ono nie wydawać się wąskie) grono ludzi zainteresowanych konkretnym zagadnieniem, ale przez nikogo spoza grupy. Grafomania istniała oczywiście zawsze, ale obecnie, wolność i łatwość publikacji sprawiły, że ich dzieła dostępne są wszędzie i nie ma innej metody na ich odłowienie jak lektura (czy to samych dzieł czy komentarzy pod nimi). Okazuje się jednocześnie, że nie ma w tym nic złego - przecież mając dostęp do rzeczy dobrych i kiepskich sami mamy szansę wyrobić sobie gust. Szkoda jedynie, że istnieją jednostki tak zamknięte na świat zewnętrzny i zafiksowane na jednym temacie, że zaczynają "tworzyć" po przeczytaniu jednej książki (lub cyklu), nie znając niczego innego. Tylko ktoś wybitny potrafiłby stworzyć coś wartościowego bazując na tak małej ilości "materiału wsadowego".

W książce poruszony jest także fenomen "recyclingu dzieła" oraz nadania mu drugiego życia. Ktoś, kto czyta pierwotne dzieło, może czerpać z niego inspirację w sposób bardziej bezpośredni - od razu dając upust swoim pomysłom. W ten sposób może powstać cokolwiek - opowiadanie, obrazek z podpisem, teledysk muzyczny, który pozwoli spojrzeć na pierwotne dzieło pod nowym kątem, z jakiegoś powodu zainteresuje nim kogoś, kto wcześniej nie był zainteresowany lekturą. Z uwagi na mnogość pozycji wydawniczych, nikt nie jest już w stanie przeczytać wszystkiego (czy choćby "kanonu"), a więc uznane autorytety w dziedzinie literatury także będą mieć braki. A im więcej przeczyta "ekspert", tym bardziej oddali się od zwykłego czytelnika, a zatem jego opinia choć mająca solidniejsze podstawy, nie będzie miarodajna dla kogoś, kto czyta mniej. Poza tym, czas płynie i mimo, że obecnie czujemy, że "Mitologia Grecka" to dzieło poważne, mieszczące się w pojęciu "klasyki", a popularna trylogia (tak, wiem, że tak naprawdę tomów jest sześć) Tolkiena już nie, to za jakiś czas traktować je będziemy na równi "klasycznie" i na równi czerpać z nich będziemy przypowieści i archetypy bohaterów.

Co ciekawe, publikacja, poza licznymi przykładami błędów popełnianych przez autorów, zawiera także garść porad, układających się w krótki poradnik, mówiący jak pisać fan fiction. Wskazówki w nim zawarte przydadzą się każdemu młodemu autorowi, który ma ambicje pisać opowiadania, gdyż nie wszystkie tyczą się wyłącznie pisania fanowskiego. Wiele z nich jest ogólnymi i celnymi radami dla początkujących pisarzy.

Dużo się dowiedziałem i każdego, kto interesuje się literaturą (a w szczególności literaturą popularną) i nie stroni od czytania, mogę zachęcić do lektury, gdyż nawet pomimo natłoku pojęć, miejscowych niejasności, setek przypisów i licznych powtórzeń (kilka razy formułowana jest ta sama myśl, nowymi słowami), pozycja ta pozwala wyrobić sobie pogląd na temat współczesnego odbioru literatury i wariacji z nią związanych.

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

"Stalowy Szczur" - Harry Harrison - tomy 9 - 10

Kolejne (ostatnie poza opowiadaniami i paragrafówką) dwa tomy cyklu, także pisane były zgodnie z chronologią wydarzeń, zatem także zestawiłem je razem. Musze przyznać, że są bardzo dobre.

"Stalowy Szczur Idzie do Piekła", to książka, w której w końcu dostajemy arcywroga na miarę możliwości naszego bohatera. Dzieje się tak dlatego, że dysponuje on technologią, która potrafi uprzykrzyć życie. Niestety, żeby dobrać się szczurowi do skóry, wykorzystywany jest każdorazowo ten sam motyw, a to bywa nużące.

"Stalowy Szczur Wstępuje do Cyrku", okazuje się być najprzyjemniejszym tomem w cyklu. Co prawda motyw dobrania się Jimowi do d... jest taki sam, ale przynajmniej wróg jest na miarę naszych oczekiwań, a w walkę z nim angażuje się (prawie) cała rodzina. Widzimy też Stalowego Szczura zupełnie niemal bezradnego, co stanowi przyjemną odmianę. Tutaj nie mamy już poczucia, że cały czas panuje nad sytuacją i jest o krok przed przeciwnikiem.

Końcówka serii bardzo podniosła mnie na duchu, ponieważ miewałem wcześniej chwile zwątpienia. Tymczasem po krótkiej przerwie, przeczytam jeszcze opowiadanie oraz system paragrafowy, które także wiążą się z cyklem i wystawię całościową ocenę punktową.