czwartek, 11 czerwca 2015

Książkowe mity

Dzisiaj postanowiłem uporać się z kilkoma książkowymi mitami. Część z nich to odpowiedzi na pytania lub wypowiedzi znajomych. Mam nadzieję, że i czytelnicy bloga znajdą tutaj coś dla siebie.

"Nie oceniaj książki po okładce"
Na początek z grubej rury. Wiem, że przysłów nie należy traktować wprost, ale to konkretne samo się prosi o komentarz. Otóż traktując to powiedzenie dosłownie, należy się zastanowić po czym należy ocenić książkę, jeśli nie po okładce. Przecież kupując, czy wypożyczając książkę, którą chcemy przeczytać, często widzimy jedynie okładkę. A okładka powinna zachęcać do czytania. By jednak zastanowić się, po czym oceniamy książkę (nie znaną nam wcześniej), należy przeanalizować rzeczoną okładkę. 
Co bowiem zawiera okładka? Przede wszystkim zawiera tytuł, który przeważnie mówi o wartości książki niewiele, oraz nazwisko autora, czyli coś, czym jak najbardziej warto się kierować. A więc na okładce jest z pewnością coś, po czym można ocenić książkę. 
Z drugiej strony (to nadal okładka) często znajduje się "polecajka". O ile opis treści książki zupełnie mnie nie interesuje - często zawiera spoiler, to notka biograficzna jak najbardziej. Opinia osoby, którą cenię (często innego pisarza) także nie jest bez znaczenia, choć wiadomo, że złej opinii na okładce się nie umieszcza, wierzę, że lubiany przeze mnie pisarz nie firmowałby w ten sposób książki złej.
A zatem choć oczywiście w 100% nie da się ocenić książki po okładce, to jednak bardzo często właśnie ona zachęca do lektury.

"Jeśli pierwsza strona mnie nie wciągnie, cała książka będzie słaba"
To, oraz analogicznie odwrotne stwierdzenie, to jedna z największych bzdur. Czytałem wiele książek, których pierwsza strona była świetna, a po przeczytaniu kilkudziesięciu odkładałem książkę, bo autorowi starczyło polotu tylko na te kilka pierwszych rozdziałów. Spotykałem też pozycje, w które trzeba się było mozolnie wgryzać, ale wspaniale to wynagrodziły. 
Nie tędy droga.

"Liczy się zakończenie"
To opinia jednej znajomej, która czyta książki tylko po to, żeby dowiedzieć się jak się kończą. Z całą pewnością jest trochę takich czytelników. Ja jednak do nich nie należę. Cieszę się książką jako całością. Delektuję się stylem, pięknym słowem, kunsztem pisarskim. Dopiero później przychodzi czas na treść, która musi być spójną całością, a zakończenie jedynie jej częścią. Ważną, ale częścią składową.

"Jak się czytało jedną książkę (danego autora), to tak, jakby się czytało wszystkie"
To stwierdzenie bardzo mnie rozśmieszyło, a słyszałem je już z kilku ust. Z ust osób, które nie czytają dużo, rzecz jasna. 
Oczywiście są autorzy, którzy piszą na jedno kopyto, ale takich najlepiej nie czytać wcale. Oczywiście nie jest to możliwe, bo, żeby wyrobić sobie zdanie, należy przeczytać, a przynajmniej zacząć czytać, daną książkę. Jeśli chcemy się przekonać, czy dany autor pisze wszystko tak samo, musimy niestety przeczytać kilka jego książek. Nie ma więc rady. A trafiając na takiego autora, możemy faktycznie wyrobić sobie zdanie, że czytając jedną, czytało się wszystkie, co z kolei może niektórych zniechęcić do czytania w ogóle (to właśnie jest to "zło", które wyrządzają niektóre lektury szkolne). Co ciekawe - jest część czytelników, którym zależy na czytaniu książek "na jedno kopyto".
Większość pisarzy (a właściwie Pisarzy), jest jednak dość wszechstronna i trudno się nudzić połykając napisane przez nich teksty, nawet jeden po drugim. Występują oczywiście pewne cechy wspólne, ale i z nich można mieć frajdę - na przykład czytając dzieła danego autora chronologicznie i śledząc jego rozwój jako pisarza. Osobiście uwielbiam czytając kolejną książkę danego autora dowiedzieć się nieco więcej z "kontekstu" - która książka napisana była wcześniej, ile lat miał autor pisząc, cokolwiek o jego przeszłości. 
Tak czy siak, warto sięgać po więcej książek autora, który przypadł nam do gustu.

"Czy jest jakaś książka, która na tym blogu zasłużyłaby na 50 punktów?"
Dostałem to pytanie e-mailem i pewnie ciężko byłoby mi na nie odpowiedzieć, gdyby nie to, że sam długo się nad tym zastanawiałem. Pierwsza, cisnąca się zapewne każdemu odpowiedź to "gdyby jakaś była, to pewnie dostałaby 50 punktów". I tak i nie. Prawda jest taka, że nie wrzucam tutaj recenzji wszystkiego co czytam, oraz że nie wrzucam tutaj recenzji od zawsze. 
Jeśli chodzi o swoisty punkt odniesienia, to myślę, że "Gra Endera" (pierwszy tom cyklu o Enderze), jednego z najbardziej wszechstronnych autorów, jakich znam, Orsona Scotta Carda zasłużyłaby na 50 punktów. Szczególnie w zestawieniu z pierwszym tomem bliźniaczego cyklu, czyli "Cieniem Endera". Cykle w całości dostałyby pewnie ocenę nieco niższą, a to choćby z uwagi na to, że są trudniejsze, bo przeznaczone dla innego czytelnika, ale pierwsze tomy obu cykli, szczególnie czytane jeden po drugim, zebrałyby maksymalną ocenę.

"Jaki jest według mnie najbardziej trafny cytat na temat książek?"
Jak powiedział Monteskiusz "Książki są jak towarzystwo, które sam sobie człowiek dobiera". Nic dodać nic ująć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz