czwartek, 24 stycznia 2013

Ruda Sfora - Maja Lidia Kossakowska

Musze przyznać, że po tej pozycji wiele oczekiwałem. Wysokie oczekiwania wynikły z tego, że czytałem kilka opowiadań Pani Kossakowskiej i byłem nimi zachwycony. Może z tego powodu "Ruda Sfora" nieco mnie zawiodła.

Książka opowiada o wędrówce młodego szamana poprzez świat duchów, bóstw i innych mistycznych istot. Pierwszy zgrzyt jaki spostrzegłem to brak konsekwencji. Czytelnik jest o wiele bardziej zagubiony w opisywanym w powieści świecie niż bohaterowie i zdecydowanie bardziej niż bym sobie tego życzył. Poszczególne sceny są od siebie oddzielone i nie wynikają jedna z drugiej. Akcja jest porwana, przyspiesza gdy powinna zwolnić a zwalnia gdy z opisu wynika jej przyspieszenia. Dezorientacja czytelnika zdaje się być zamierzona, ale nie uważam realizowania takiego planu za dobry pomysł. 
Innym aspektem tej powieści, który nie przypadł mi do gustu są rasy, występujące w powieści. Jest ich wiele, ale żadna nie wydaje się powszechna - spotkania z przedstawicielami innych ras następują jednorazowo. Czy jest to jeden przedstawiciel, czy ich grupa, bohaterowie spotykają jedynie jedną taką osobę/grupę należącą do danej rasy, a więc czytelnik nie ma wrażenia, że jest to przedstawiciel rasy, ale pojedynczy dziwak. Jedyną pospolitą "rasą" na jaką natykają się bohaterowie są bogowie, których w powieści jest wielu. Tak wielu, że na tle jednostek należących do innych ras odnosimy wrażenie, że to właśnie bogowie są "rasą" najpospolitszą. A przecież akcja powieści opisuje poszukiwanie bogów przez drużynę, która utworzyła się wokół młodego szamana w początkowych rozdziałach. To zadanie traci na znaczeniu w oczach czytelnika, gdyż bogowie stanowią większość istot spotykanych przez drużynę. Jak więc mogłoby stanowić istotę misji?
Wydaje mi się, że także wypowiadane mądrości są nieco naciągane i banalne, a metafory zbyt liczne, by robiły wrażenie. Język, którym przemawiają natchnieni szamani, bóstwa, bogowie i inne postaci powieści brzmi obco, bo tak powinien brzmieć, jednak przy całym mistycyzmie jednocześnie nie mówi nic nowego, odkrywczego i często wpada w moralizatorski ton. Możliwe że jest to zabieg celowy, stosowany z uwagi na młodość głównego bohatera, dla którego wyprawa ta jest symbolem dojrzewania, zdobycia wiedzy i wkroczenia w dorosłość. Dla czytelnika może to być jednak nieco męczące.

Książka rehabilituje się w ostatniej kwarcie. Ostatnia ćwiartka jest zdecydowanie najlepszą częścią książki. Nie chciałbym pisać o czym opowiada, by nie psuć przyjemności z czytania, lecz na końcowych rozdziałach nie zawiodłem się. Szkoda, że by do nich dotrzeć trzeba przedzierać się przez coś, co nie zapowiada nagrody, ale cieszę się, że się nie zniechęciłem. Na uwagę zasługuje też słowniczek, znajdujący się na końcu powieści. Można z niego dowiedzieć się jakie nawiązania zostały wykorzystane w książce, jakie wierzenia wpłynęły na światopogląd przedstawionych bohaterów i z jakiej właściwie mitologii czerpała Autorka. I duży ukłon dla Niej.

Niewątpliwym plusem całej powieści jest to, że napisana jest w łatwy sposób, więc poszczególne rozdziały czyta się szybko. Nie wciąga jednak przeważnie w sposób, w jaki działają książki, od których nie można się oderwać. Czasami wręcz można odczuć ulgę z odłożenia książki po zakończeniu rozdziału.

Ciekaw jestem recenzji ludzi, którzy w tej lekturze odnaleźli więcej niż ja. Być może to nie mój klimat, ale nigdy nie obiecywałem obiektywizmu przy pisaniu recenzji. Z resztą obiektywizm w takiej kwestii byłby chyba kłamstwem. Książkę oceniam nisko, mimo niesłabnącego podziwu dla Autorki.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz