Krótka książka, która posłużyć miała jako przerywnik pomiędzy większymi powieściami okazała się całkiem przyjemną w odbiorze, ale nieprzyjemną w rzeczywistości powieścią, choć skłaniałbym się bardziej ku nazwaniu jej opowiadaniem. Nie całe 100 stron bardzo dobrze napisanej historii, która ukazuje hipokryzję duchowieństwa (w tym przypadku sióstr zakonnych prowadzących sierociniec) oraz to, jak bardzo społeczeństwo stara się niczego nie dostrzegać, dając tym samym ciche zezwolenie. Jak wieli rozdział społeczny nastąpił pomiędzy stanami, że wszyscy boją się wtykać nos w sprawy kościoła, na który patrzą z dołu. Jak bardzo takie przyzwolenie deprawuje. I jak trudno jest z tym walczyć w pewnych środowiskach, mimo że walka nie jest przecież aż taka trudna. Wydaje się, że teraz to wiemy, minęło sporo czasu, a jednak... nie do końca. Opowieść skłania do refleksji nad tym, czy nadal na wiele spraw przymykamy oko, uznając że nas nie dotyczą. Czy dajemy sobie ciche przyzwolenie na to, by je ignorować?
Oceny (legenda tutaj):
- Kunszt: 7 (Dopasowany do czasów.)
- Lekkość Pióra: 8 (Przystępne i przyjemne.)
- Akcja: 7 (Nie ma jej dużo, to raczej "temat".)
- Bohaterowie: 5 (Nic szczególnego.)
- Zakończenie: 8 (Podkreślające dramaturgię.)
- Ocena Łączna: 35/50
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz