"Powrót do Missing" to zdecydowanie solidna, poważna pozycja. Już na pierwszy rzut oka onieśmiela grubość książki - nie jest to powieść, którą chce się zabrać w podróż do samolotu czy pociągu, chociażby ze względu na wagę. Po przeczytaniu kilku pierwszych rozdziałów pojawia się powód drugi - realistyczne i dosłowne opisy medyczne.
Szczerze mówiąc, gdyby nie okładkowa rekomendacja Johna Irvinga, opisy zabiegów medycznych z pewnością sprawiłyby, że odłożyłbym tę książkę na półkę. Ale ja jestem delikatny i być może nie wszystkim by one przeszkadzały. W początkowych rozdziałach brak także pewnej lekkości i miałem wrażenie, że z trudem przedzieram się przez treść, szczególnie że kilka zdań było zupełnie niestrawnych. Te dwa czynniki nie wpłynęły dobrze na odbiór powieści w jej początkowej części.
Na szczęście dalej jest lepiej. Książka zmienia się z wypracowania piątkowego, nadgorliwego i wyuczonego ucznia w tekst pełen polotu i inwencji. Być może to dlatego, że opowiadana historia zaczęła mnie wciągać, ale w takim wypadku - czy to źle? Czy powód w ogóle jest ważny?
Sama opowieść jest ciekawa nie ze względu na same wydarzenia, które są w większości raczej codzienne, ale ze względu na ich zestawienie ze sobą. Na pewną magię opisywanych miejsc i postaci. Mnogość bohaterów tylko dodaje bowiem uroku. Powyższe właściwości sprawiły, że przez chwilę zastanawiałem się, czy Abraham Verghese to nie jest czasem pseudonim Johna Irvinga - tyle było podobieństw do stylu mojego ulubionego pisarza.
To, co najbardziej utkwiło mi w pamięci, to różnica pomiędzy pracą lekarza i funkcjonowaniem placówki medycznej w Afryce a jej odpowiednikami w Ameryce Północnej. W Afryce pacjent przychodzący (czy też przyprowadzany) do szpitala spodziewa się, że umrze. Spodziewa się też tego cała jego rodzina. Jeśli więc lekarzowi uda się go uratować, ma dobrą i niespodziewaną nowinę do przekazania jego bliskim. W Ameryce, każdy spodziewa się, że będzie żył, nawet jeśli pacjent przynoszony jest w takim stanie, w jakim w Afryce nikt by się już nie fatygował. Po nieudanym zabiegu, lekarz ma do przekazania złe wieści, bo to te są zawsze niespodzianką. Dobre są dla rodziny pacjenta oczywiste tak, jak złe dla Afrykańczyków.
W powieści pojawia się także kilka tytułów książek. Niektóre z nich chciałbym przeczytać. Jest zatem "Alicja w Krainie Czarów" Levisa Carrolla, "The Secret Seven" Enid Blyton, "Pożeracz Ludzi z Malgrudi" R.K. Narayana czy "Okręt Liniowy" C.S. Forestera, "Miasteczko Middlemarch" Georga Eliota oraz "Trzy Miasta. Paryż" Emile'a Zoli. Wspomniano tam także o C.S. Lewisie, R. Kiplingu, J Ruskinie oraz E.A. Poe.
Zdecydowanie książkę warto przeczytać, chociaż pod koniec akcja znów staje się porwana, męcząca i zniechęcająca w moim odczuciu - na kilkudziesięciu zaledwie stronach. Nie wiem czym spowodowane jest to wrażenie, bo obiektywnie patrząc na całość - to spójna i zgrabnie zamknięta opowieść. Jednak zakładając bloga dałem sobie możliwość subiektywizacji każdej recenzji, a zatem wypada napisać o tym właśnie nienajlepszym, osobistym wrażeniu, jakie wywarła na mnie końcówka.
Na zakończenie jeszcze jedenaste przykazanie chirurgów, czyli zdanie, które przemawia do mnie jak żadne inne w całej powieści: "Nie będziesz operował w dniu śmierci pacjenta". Jakże prosto ujęta zasada - życzenie każdego lekarza.
Oceny (legenda tutaj):
- Kunszt: 8 (Stworzenie tak obszernego dzieła wymaga zarówno wiedzy jak i kunsztu.)
- Lekkość Pióra: 7 (Miejscami czyta się sama, a miejscami trzeba się przedzierać niczym przez gąszcz.)
- Akcja: 7 (Bardzo solidna i przemyślana, choć kilka elementów jest naciąganych.)
- Bohaterowie: 8 (Iście magiczni, choć chwilami czegoś mi w nich brak.)
- Zakończenie: 6 (Niezaskakujące i trzymające się reszty, ale tchu nie odbiera.)
- Ocena Łączna: 36/50
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz