środa, 29 kwietnia 2015

Bękarty Wołgi, klechdy miejskie

Spójrzmy prawdzie w oczy - miasta różnią się od siebie nie tylko architekturą. Nie tylko, a nawet nie przede wszystkim. Tym, co odróżnia jedno siedlisko ludzkie od drugiego jest klimat, tworzony przez zamieszkujących je obecnie i wcześniej ludzi. Ten z kolei łączy się przede wszystkim z miejskimi legendami - historiami tego co było, lub tego co tylko tubylcy wiedzą czy było...

Zbiór pięciu opowiadań pięciu autorów, połączonych tematyką urban legend, to bardzo nęcący pomysł i zachęcająca propozycja. Wiadomo, że miejskie legendy bywają zabawne, ale przede wszystkim są straszne. Może nie przerażające, ale jednak tajemnicze właśnie w tę mroczniejszą stronę. Zapraszam na "Bękarty Wołgi".

Pierwsze opowiadanie, to tekst Michała Zantmana pod tytułem "Petycja". Nastrój opowiadania przywołuje na myśl lepki sen z gatunku tych, z których trudno się obudzić nawet wtedy, kiedy już wiemy, że coś jest nie tak. Takich, które przejmują kontrolę i sama materia uzyskuje świadomość, bez udziału śniącego. Opowiadanie bardzo ciekawe w formie, choć niepowtarzalny nastrój chwilami powoduje swędzenie gdzieś pod skórą. Treść też niebagatelna. Jako pierwsze ze zbioru bardzo dobrze oddaje założenia antologii - to klechdy miejskie wytwarzane przez miasto i miasto stwarzane przez miejską legendę, której poddać się muszą wszyscy. Minusem jest zakończenie - odniosłem wrażenie, że autor nie zaufał swojemu czytelnikowi i na siłę spieszył powiedzieć mu, o co tak na prawdę chodziło.

Drugie opowiadanie to niesamowity tekst Aleksandra Przybylskiego pod tytułem "Kontrabasistka", który w pierwszej części ukazuje nam mikrokosmos filharmonii, wraz z jego mieszkańcami,  bywalcami, topologią oraz szczególnym nastrojem, dodatkowo akcentowanym przez mistrzowskie zastosowanie fachowego, muzycznego słownictwa do opisania wszystkiego, co dzieje się w budynku, a następnie przejście do niesamowitych wydarzeń... o których przeczytacie w książce. To opowiadanie polecam szczególnie, bo choć nie trudno odgadnąć zakończenie, cieszy sama lektura.

Trzecim opowiadaniem jest "Dunkelheit" Macieja Bobuli. Tekst dość trudny w odbiorze z uwagi na długie akapity pełne opisów i bardzo powoli rozwijającą się akcję. Ciekawe są natomiast dygresje i drobne legendy, opowiadane w trakcie trwania opowiadania. Niestety w mojej głowie nie łączyły się za dobrze z główną fabułą opowiadania i miałem poczucie, jakbym czytał kilka historyjek zebranych w jedną i połączonych nieco na siłę. Dużym plusem okazało się zakończenie, które zakończeniem nie było (a mogłoby być, bo był to bodaj najciekawszy zwrot akcji w treści). Czytając będziecie wiedzieli co mam na myśli.

Czwarte opowiadanie to "Skarb Fabrykanta", autorstwa Adama Miklasza. Bardzo ciekawy tekst, świetnie obrazujący w jaki sposób miejska legenda oddziałuje na zainteresowanych, ale też jaki wpływ mają oni na rozwój i ewolucję mitu. Podoba mi się, że w sposób nienachalny przedstawione są różne oblicza zmian, wprowadzanych do opowieści - od przypadkowych przekłamań, poprzez celowe działania aż do faktów. Co ciekawe, w przypadku tych ostatnich, istnieje spora szansa na to, że nikt więcej nie dowie się prawny. Im dalej w opowiadanie, tym ciekawiej, aż do prawdziwej kulminacji - idealna konstrukcja.

Ostatnim, piątym opowiadaniem jest "Klęska Urodzaju" Katarzyny Gondek. Jest to zabawa formą, która, przyznaję, początkowo trochę mnie męczyła. Poprzez upersonifikowanie zarówno autora jak i narratora, którzy stają się w pewien sposób obecni w opowieści, jako jedna z osób powoływany jest do istnienia i czytelnik. Bardzo zbliża to do treści utworu i choć chwilami zakrawa to nad przerost formy nad treścią (dosłownie), to w ostatecznym rozrachunku prowadzi do tego, że zaczynamy rozumieć zasady rządzące lokalną legendą. Przecież przeważnie o mitach wiadomo tylko, że są. Nikt nie wie skąd się wzięły, kiedy i jak ewoluowały - zupełnie jakby ich pochodzenie zawdzięczane było jakiejś obcej dla nas narracji, która złośliwie wprowadziła je do fabuły życia i przygląda się co z nimi zrobimy, co jakiś czas dosypując tylko paliwa do ognia.

Co ciekawe, wszystkie opowiadania łączą pewne nietrudne do wyłapania szczegóły, które charakterystyczne dla jednego z nich, pojawiają się także w tle innych tekstów. Sprawia to takie wrażenie, jakby w każdej legendzie było ziarnko innej legendy. Jeden mit uprawdopodobnia więc inne historie, a cały zabieg sprawia, że im dalej w świat urban legend, tym ciaśniej zaciska się utkana przez autorów sieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz