poniedziałek, 10 listopada 2025

Bot - Max Kidruk

Kupiłem tę książkę nic nie wiedząc ani o niej samej ani o jej autorze. Czasem lubię sięgnąć po coś nieznanego. Nie czytałem żadnych recenzji ani opinii, gdyż wolałem wyrobić sobie własną ocenę. Przyznaję, że to najkrótsza droga do utknięcia z jakimś gniotem i sposób na stracenie czasu - bezpieczniej czytać coś poleconego, o czym ma się jakieś pojęcie. Tym razem jednak nie chodziło o bezpieczeństwo. Spodobała mi się okładka i ta jedna rzecz, którą o książce wiedziałem - Technothriller (albo technohorror - już nie pamiętam). Za strasznymi filmami nie przepadam, co do książek to jeszcze nie wiem...

Zacząłem czytać i przyznaję, że jest umiarkowanie wciągająca. Z pewnością jednak nie odrzuca, więc czytałem dalej. Po paruset stronach uznałem, że jest gorsza niż myślałem i już miałem ją odłożyć. Natrafiłem bowiem na bardzo naukowo-brzmiące rozważania i tłumaczenia (nadal uważam, że poziom zagłębienia się w te dane jest zbędny dla czerpania przyjemności z lektury), które mnie zniechęciły. Nie uważam się za głąba, ale ten poziom wiedzy naukowej w książce z gatunku fikcji nazywam bełkotem. Postanowiłem jednak przeskoczyć te kilka stron i czytać dalej. Tak też zrobiłem i wiecie co? Książka okazała się lepsza niż myślałem.

Sama historia jest przedstawiona na odpowiadającym mi poziomie realizmu, z odpowiednią dozą moralności (i moralnego zgorszenia), z podstawami naukowymi wystarczającymi, by nie była to opowieść fantasy oraz z niezwykłą dozą wnikliwości. Nie chodzi mi tutaj tylko o to, że autor przeprowadził research i uwzględnił bardzo wiele elementów ze świata realnego, ale także o sporą dozę przemyśleń na temat mechanizmów rządzących światem współczesnej nauki oraz działaniami korporacji. Wszystko to potwierdziło jeszcze posłowie (ale już na poziomie samej powieści dało się to wyczuć).

To była przyjemna, chociaż obszerna (ciągle zastanawiam się, czy nie za obszerna, ale nie widzę punktów, które warto byłoby wyciąć, może poza tymi paroma stronami "naukowego bełkotu"), ponieważ liczy sobie sześćset stron. Nie będę udawał, że czytało mi się łatwo, ale myślę, że to raczej moje osobiste uwarunkowania stały na drodze, bo tekst jest bardzo czytelny i płynny. Polecam podejść do tej książki bez oczekiwań (jak i ja podszedłem), bo można zostać miło zaskoczonym.

Oceny (legenda tutaj):
  • Kunszt: 8 (Znawstwo i wnikliwość.)
  • Lekkość Pióra: 6 (Subiektywnie, nie czytało mi się tak dobrze, jak powinno.)
  • Akcja: 8 (Wciągająca.)
  • Bohaterowie: 6 (Interesujący, ale nie wszyscy się wyróżniają, a o wielu da się zapomnieć.)
  • Zakończenie: 8 (Dopasowane do akcji.)
  • Ocena Łączna: 36/50

środa, 29 października 2025

Karaibska Odyseja - Marcin Mortka

Przyjemnie było powrócić do bohaterów, znanych z książek, które przeczytałem ponad dziesięć lat temu. Bałem się, że nie będę umiał się odnaleźć i nieodzowna będzie lektura poprzednich tomów, ale tak nie było. Co prawda nie pamiętam fabuły tamtych książek, ale ich klimat przypomniał mi się już po przeczytaniu paru stron. Teraz jednak zauważam w nich inne elementy niż kiedyś, bo zakładam, że wtedy także były widoczne. Otóż - wtedy czuć było, że książka jest na podstawie sesji RPG, a teraz czuć, że książka nie jest na podstawie gry, ale jest niejako kontynuacją tamtej gry... Fabuła została przedłużona, ale... nikt tej przygody nie rozegrał.

Mam doświadczenie w Mistrzowaniu RPG oraz pisaniu scenariuszy. Rzecz w tym, że pisze się je w taki sposób, by bawiły głównie osoby bezpośrednio zaangażowane - odgrywające role i uczestniczące w rozgrywce, a nie zewnętrznego widza, jakim jest czytelnik. Gdzie indziej położony jest nacisk. To tak, jakby pisać scenariusz filmowy w taki sposób, żeby aktorzy dobrze się bawili (pomijając fakt, że po montażu pojawią się jacyś widzowie). Dlatego właśnie wiele pracy potrzeba, by z opisu Gry przejść do opisu, który spodoba się czytelnikowi. W poprzednich tomach było to widoczne - nie wszystko szło po myśli narratora, który musiał wprowadzać elementy zmuszające postaci do pewnych działań i kierujące je w odpowiednią dla fabuły stronę (myślę, że stąd wynikały nieustanne napady i porwania). Tym razem jednak nie czuć tego, że ktoś się narratorowi wtrącał w fabułę (nie czuć współtworzenia opowieści z Graczami), więc z jednej strony powstało coś nieco bardziej spójnego, z drugiej jednak rola postaci jest zmarginalizowana - tkwią one grzecznie na miejscach do tego wyznaczonych, bez zbędnych wybryków (może poza paroma momentami). Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, ale nawet po latach ta różnica rzuca się w oczy.

Sama fabuła, cóż, nie przekonała mnie. Nie widać tutaj celowości działań głównego bohatera. Wszystko dzieje się niejako obok niego, przypadkiem. Jest on obserwatorem, a jego plany, cóż, głównie nie wypalają nawet w części. W dodatku książka zdaje się urywać w połowie i autor po prostu daje streszczenie tej drugiej połowy. Owszem, myślę, że gdyby rozwinąć to streszczenie byłoby nudno, ale to trochę tak, jakby w Obcym usunąć sceny, w których Ripley walczy z Królową w potężnym egzoszkielecie i zamiast tego puścić na ekranie nastrojową muzykę i napisać "po ciężkiej walce Ripley wygrała dzięki wyrzuceniu Królowej Obcych przez śluzę". Kulminacyjny moment przesuwa się z finałowej sceny gdzieś w środek przygody. Cóż - jak widać mam wiele zastrzeżeń do fabuły.

Do czego nie mam absolutnie zastrzeżeń to przyjemność z samej lektury. Jest to książka lekka i przyjemna, a lektura jej to prawdziwy relaks. W dodatku ja, który nie znam się zupełnie na żeglarstwie (i nie lubię go), byłem urzeczony opisami lin, masztów, pokładów i całego żargonu. Widoczny tu romans z morzem przekonał mnie całkowicie i poszedłem sobie posłuchać szant. A zatem plus za nastrój, kunszt, znawstwo i warsztat. Czy poleciłbym tę powieść? Stanowczo tak - dawno nie czułem się tak zrelaksowany podczas lektury.

  • Kunszt: 8 (Znawstwo i nastrój.)
  • Lekkość Pióra: 9 (Pełen relaks.)
  • Akcja: 5 (Przeciętna.)
  • Bohaterowie: 7 (Są zróżnicowani, ale jest to za mało wykorzystane.)
  • Zakończenie: 4 (Niedokończona.)
  • Ocena Łączna: 33/50

piątek, 24 października 2025

Zapomniane bestie z Eldu - Patricia A. McKillip

Kolejna pozycja, przy której zachodzę w głowę dlaczego była tak wysoko oceniana na światowych listach i wychwalana w Internecie. Mnie nie udało się przez nią przebrnąć. Odłożyłem w połowie. Nie leżał mi ani styl (i znów - czy to wina tłumacza), ani kompozycja ani sama fabuła. Napisane jest to jakimiś urywanymi fragmentami, które stanowić mają całość opowieści. Trochę niby legenda, a trochę nie wiadomo o co chodzi. Historia nie jest ani trochę wciągająca, a wydarzenia dzieją się od przypadku do przypadku. Wydumane i mocno niestrawne. Przypomina mi filmy fantasy z lat 80-tych, ale tam było przynajmniej można popatrzeć na obrazki, poczuć nostalgię za brakiem efektów specjalnych i docenić starania przekazania opowieści pomimo znikomych środków przekazu i niedoskonałości. W przypadku książki to uzasadnienie traci na znaczeniu.

I tak - być może nie zrozumiałem jej piękna, nie doceniłem mocy, ale mnie wydaje się niestrawna i niedopracowana. Nie potrafiłem się nią cieszyć.

wtorek, 14 października 2025

Rok w Prowansji - Peter Mayle

Uwielbiam tę powieść. Jest lekka, przyjemna w odbiorze, pełna humorystycznych, ale stonowanych anegdotek, układających się w spójny, sielski obrazek. Nie jest pozbawiona odrobiny autoironii, jak i delikatnego naśmiewania się z przywar charakterystycznych zarówno dla Anglików jak i Francuzów, oraz bardziej lokalnych naleciałości (rozróżnienie pomiędzy Francuzami z Paryża, Nicei czy lokalnej wioski). Jest przy tym pełna ciepła i sympatii dla wszystkich wyżej wymienionych.

Autor opisuje w tej książce pierwszy rok, po przeprowadzce do Prowansji, prosto z Wielkiej Brytanii. Rok poznawania sąsiadów i lokalnej społeczności, rok remontów i przeróbek, rok w ogrodzie, rok zgrywania się z porami roku i pierwszy rok nawałnicy "turystów" - znajomych chętnych by spędzić wakacje w odwiedzinach. Całe to karkołomne połączenie powinno mnie wystraszyć swoim chaosem (bo przerażają mnie takie rzeczy), ale jak pisze autor, to Prowansja i tutaj trzeba odpuścić, uspokoić się i płynąć z prądem.

Kolejnym aspektem, którego nie może zabraknąć, kiedy piszemy książkę o przeprowadzce na francuską wieś, jest jedzenie - w tym przypadku świeże, lokalne produkty i potrawy. I muszę przyznać, aż ślinka mi ciekła, kiedy pożerałem rozdział po rozdziale! Jest tu tak wiele opisów lokalnej kuchni, restauracyjek, kawiarni, targów oraz potraw, że aż w brzuchu burczy.

Całość jest po prostu apetycznym połączeniem wszystkich powyższych składników - humoru, chaosu, zachwytu nowością, opisu miejsc i ludzi oraz wspaniałych potraw. Tak jak napisałem na początku, lektura tej książki jest po prostu bardzo przyjemna w odbiorze. A oceny punktowej nie będzie, ponieważ książka ma kontynuację (nie jedną), a takich książek nie oceniam, chociażby z tego powodu, że nie maja jako takiego zakończenia. Ale gdyby ocena była, to byłaby pozytywna.