czwartek, 18 lipca 2024

Rzeźnia numer pięć - Kurt Vonnegut

Wielka powieść, której przeczytanie miałem w planach od lat okazała się nie taka straszna, jak mogłem się obawiać. Chociaż tak naprawdę chyba się nie obawiałem. Po prostu dawkuję sobie powieści wojenne, gdyż kiedy robię pomiędzy nimi za mały dystans, nieco zlewają mi się w jedną. Bardzo nie lubię, kiedy nie jestem pewien co do czego.

Zaskoczyło mnie, jak łatwo czyta się tę powieść, pomimo tego, że opowieść poszatkowana jest w sposób wręcz nieprawdopodobny. Nie ma także wielkiego problemu z nadążaniem za każdą linią zdarzeń. W tym miejscu głęboki ukłon dla autora - to nie jest łatwe zadanie. Lektura, mimo przedstawionych wydarzeń, jest przyjemna, a użyte poczucie humoru bardzo trafiło mi w gust.

Sama opowieść może się wydawać z początku trudna w interpretacji, ale ja rozumiem ją tak: Głównego bohatera, do końca życia dręczy koszmar przeżytej wojny, która zdaje się ciągle trwać w jego umyśle, zastygnięta na wieki. To swoiste "co się zobaczyło, tego się nie odzobaczy" sprawia, że obrazy te wciąż są żywe i "istnieją", zamiast zniknąć w przeszłości. Wydarzenia te sprawiają, że bohater ucieka w rzeczywistość zupełnie fantastyczną, byle tylko nie być tu i teraz. W ten sposób jest jednocześnie wszędzie i zawsze - na wojnie, na obcej planecie i na ziemi, już po wojnie, jako starszy człowiek.

I nie mówię tutaj o chorobie psychicznej, ale o próbie poradzenia sobie z czymś, z czym nikt nigdy nie powinien sobie radzić, a jednak "zdarza się", że trzeba. Trauma nie zawsze objawia się w sposób oczywisty i nie zawsze jest czymś, co jest czytelne na zewnątrz. Czasem, żeby zachować zdrowe zmysły trzeba najpierw zwariować.

Oceny (legenda tutaj):
  • Kunszt: 8 (Trudno było utrzymać zainteresowanie przy tej formie.)
  • Lekkość Pióra: 7 (Wcale nieźle.)
  • Akcja: 6 (Spójna.)
  • Bohaterowie: 7 (Wyraziści.)
  • Zakończenie: 6 (Trudno mówić o typowym zakończeniu historii, raczej kompozycyjnym.)
  • Ocena Łączna: 34/50

Cenę tej książki można sprawdzić:

poniedziałek, 15 lipca 2024

Bastion - Stephen King

Nie lubię Kinga. Nie mówię, że jest złym pisarzem, tylko że ja osobiście nie lubię jego stylu. Często podobają mi się pomysły, ale zupełnie nie podoba mi się "lanie wody" (czyli zdaje się to, za co jest najbardziej chwalony i rozchwytywany). Z książek Kinga, które przeczytałem podobało mi się jedynie "Miasteczko Salem". A mimo to, słyszałem o Bastionie tak wiele dobrego (w tym "to nie jest typowa powieść Kinga, ale zupełnie inna), że postanowiłem dać mu szansę.

"Bastion" zaczyna się od wielu historii, w których poznajemy przeszłość kilku z głównych bohaterów powieści. Część z tych opowieści jest interesująca, ale przynajmniej jedna jest nadmiernie (i niepotrzebnie) rozwleczona. Przy czym nie jest to opowieść najbardziej porywająca, ale autor chciał, byśmy tego bohatera dobrze zapamiętali. Inne opowieści także wydają się przydługie i już po dwustu stronach miałem wrażenie, że autor na siłę stara się wypełnić te 1250 stron swojej powieści. A akcja prawie nie posuwa się do przodu.

Zawziąłem się jednak i czytałem dalej, tylko po to, by w połowie zorientować się, że na dobrą sprawę te przeszło sześćset stron dałoby się zmieścić w stu, maksymalnie dwustu. Ilość zupełnie zbędnych detali jest przytłaczająca i to, co miało tworzyć klimat wywołuje zmęczenie materiału. Nie podobała mi się także nierówna dystrybucja tematów - przeskoki pomiędzy "frakcjami" istnieją, ale albo niewiele wnoszą do opowieści (pomimo setek stron czytelnik i tak powinien się domyślać tego, co go naprawdę interesuje, bo jest to potraktowane po łebkach), albo autor skupia się na jednym wydarzeniu, tworząc lukę wśród pozostałych fragmentów opowieści.

Przyznaję, że są fragmenty, nawet obszerne, gdzie książkę czyta się z przyjemnością, jednak wciąż miałem odczucie, że brak w niej "mięsa" - nawet te ciekawe rozdziały napisane są w taki sposób, jakby autorowi zabrakło pomysłu jak opisać niektóre miejsca czy wydarzenia, więc zwyczajnie je pomija. Po powieści, która liczy 1250 stron, z których wiele jest zbędnych dla fabuły, spodziewałem się więcej.

Powieść jest lekka, jak to u Kinga - łatwo się ją czyta. Myślę, że dla wielu osób jest to największa zaleta tego autora w ogóle (bo jest to olbrzymia umiejętność). King dysponuje fantastycznym warsztatem i operuje słowem w sposób mistrzowski. Ma też całkiem interesujące pomysły. Mnie jednak bardziej podobałoby się skupienie na pomyśle i unikanie "wodotrysków" i "przeszkadzajek" budujących objętość. Niestety (dla mnie), czerpanie przyjemności z czytania o pomysłach Kinga okupione jest wchłonięciem całego tego tłuszczu, którym oblepione jest to, do czego chciałbym się dobrać. To zabiera czas, nie oferując w zamian zbyt wiele. 

Właśnie dlatego napisałem na początku, że nie lubię Kinga - w czasie lektury jestem coraz bardziej zniechęcony, sięgam po inne książki, byle oderwać się od słowotoku autora, który zamiast posuwać akcję do przodu, drepcze w miejscu. Może się to podobać, jego sympatycy chyba właśnie to lubią i ja także doceniam tę umiejętność. Jednak King nie jest dla mnie.

Oceny (legenda tutaj):
  • Kunszt: 6 (Nie mój styl, ale doceniam.)
  • Lekkość Pióra: 7 (Naprawdę lekko, ale dla mnie męcząco.)
  • Akcja: 7 (Interesująca, choć rozwleczona.)
  • Bohaterowie: 8 (Jest ich wielu, ale są porządnie dopracowani.)
  • Zakończenie: 7 (Pasujące do reszty.)
  • Ocena Łączna: 35/50

Cenę tej książki można sprawdzić:

poniedziałek, 1 lipca 2024

Komiksowy Miesiąc #5

W tym roku wakacje nie sprzyjają czytaniu, ale kilka komiksów udało mi się "zaliczyć.

Przeczytałem "Trasę promocyjną", wspaniały, kafkowski komiks, nieco absurdalny i wyobcowany. Musze przyznać, że miałem dużo przyjemności czytając tę tajemniczą historię i bardzo polecam ją każdemu, nie tylko amatorom komiksu. Opowiada o mało znanym pisarzu, który wyrusza w drogę, by promować swoją książkę na szeregu spotkań autorskich. Jednak coś idzie coraz bardziej nie po jego myśli.

Następnie pożaliłem się szwagrowi (który interesuje się japońskim komiksem), że nie mogę przekonać się do mangi i anime. Powiedziałem, że wiem, że tam siedzą interesujące rzeczy, ale nie mogę się przekonać do stylistyki i nastroju. W końcu wyznałem, że chciałbym poznać jakieś dobre anime / mangę, a on polecił mi (i w swej dobroci wypożyczył) Monstera. Obecnie czytam piąty tom i jestem urzeczony. Historia jest bardzo interesująca i pełna bohaterów, wprowadzanych nowymi tomami (i wraz z nimi znikających), ale wielowątkowa opowieść tkana jest niespiesznie, więc czytelnik ma dużo czasu na przyswojenie tego, co się dzieje. Tradycyjnie kreska jest zdyscyplinowana - nie ma tu "maziajów", które mają ukryć tło i inne mniej istotne dla fabuły elementy. Czysta przyjemność.

Jeśli zaś chodzi o książki nie komiksowe, prozą pisane, to od dłuższego czasu męczę się z czymś, czemu postanowiłem dać kolejną szansę i przekroczyłem tysięczną stronę, ale idzie mi jak po grudzie.