Uwielbiam tę powieść. Jest lekka, przyjemna w odbiorze, pełna humorystycznych, ale stonowanych anegdotek, układających się w spójny, sielski obrazek. Nie jest pozbawiona odrobiny autoironii, jak i delikatnego naśmiewania się z przywar charakterystycznych zarówno dla Anglików jak i Francuzów, oraz bardziej lokalnych naleciałości (rozróżnienie pomiędzy Francuzami z Paryża, Nicei czy lokalnej wioski). Jest przy tym pełna ciepła i sympatii dla wszystkich wyżej wymienionych.
Autor opisuje w tej książce pierwszy rok, po przeprowadzce do Prowansji, prosto z Wielkiej Brytanii. Rok poznawania sąsiadów i lokalnej społeczności, rok remontów i przeróbek, rok w ogrodzie, rok zgrywania się z porami roku i pierwszy rok nawałnicy "turystów" - znajomych chętnych by spędzić wakacje w odwiedzinach. Całe to karkołomne połączenie powinno mnie wystraszyć swoim chaosem (bo przerażają mnie takie rzeczy), ale jak pisze autor, to Prowansja i tutaj trzeba odpuścić, uspokoić się i płynąć z prądem.
Kolejnym aspektem, którego nie może zabraknąć, kiedy piszemy książkę o przeprowadzce na francuską wieś, jest jedzenie - w tym przypadku świeże, lokalne produkty i potrawy. I muszę przyznać, aż ślinka mi ciekła, kiedy pożerałem rozdział po rozdziale! Jest tu tak wiele opisów lokalnej kuchni, restauracyjek, kawiarni, targów oraz potraw, że aż w brzuchu burczy.
Całość jest po prostu apetycznym połączeniem wszystkich powyższych składników - humoru, chaosu, zachwytu nowością, opisu miejsc i ludzi oraz wspaniałych potraw. Tak jak napisałem na początku, lektura tej książki jest po prostu bardzo przyjemna w odbiorze. A oceny punktowej nie będzie, ponieważ książka ma kontynuację (nie jedną), a takich książek nie oceniam, chociażby z tego powodu, że nie maja jako takiego zakończenia. Ale gdyby ocena była, to byłaby pozytywna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz